środa, 17 września 2014

Rozdział XVII: Ponure wieści cz.1


Susan zamarła z ręką w powietrzu. Obawiała się wejść do gabinetu Rutherforda, ponieważ nie wiedziała, co ją tam czeka. Nareszcie mogłaby otrzymać konkretne wyjaśnienia, Dzięki czemu nie kluczyłaby nieustannie po omacku. Z drugiej strony niektóre sprawy nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego.
Nie wiedziała również, co ma myśleć o prośbie Zabiniego. W czym miałaby pomóc? Jej zdolności magiczne ograniczały się jedynie do najprostszych zaklęć, więc w tym zakresie nie mogła się niczym wykazać. Próbowała sobie przypomnieć coś, co sprawiło że jest przydatna, ale szybko doszła do wniosku, że niczego takiego nie posiadała
Odetchnęła głęboko i zapukała.
Odpowiedziała jej cisza, lecz po chwili za drzwiami rozległo się szuranie krzesła, a następnie ciężkie kroki. W międzyczasie próbowała ukryć zdenerwowanie i choć przywołała na twarzuśmiech, jej ręce nadal się trzęsły. Wmawiała sobie, że dzieje się to z niepewności, nie ze strachu przed tym, co czeka ją w środku.
Kiedy drzwi się otworzyły, Susan zamknęła oczy. Poczuła lekkie szarpnięcie za łokieć, więc domyśliła się, że to Christopher musiał wciągać ją do środka.
— Czy ktoś za tobą szedł?
— Nie zwróciłam uwagi.
Zaklął. Popchnął ją do środka, nie przejmując się, że mógł zrobić to zbyt mocno. Wychylił się zza framugi drzwi i pospiesznie rozejrzał, czy nikogo nie było na korytarzu.
— Jesteś za bardzo przewrażliwiony, Rutherford — odezwał się z kąta Zabini. — Na pewno nikt jej nie śledził.
Drzwi zamknęły się z cichym kliknięciem.  
— Mnie się wydaje, że jesteś zbyt pewny siebie, Zabini. — Odwrócił się w stronę Susan. — Usiądź.
Sam zajął miejsce na wolnym krześle stojącym pod przeciwległą ścianą. Splótł ramiona na piersi.
Susan, korzystając z okazji, rozejrzała się po pomieszczeniu. Niewiele się tu zmieniło od jej ostatniej wizyty. Zniknęły tylko fiolki z podejrzanie wyglądającymi substancjami, a większość książek na regale została zasłonięta szmaragdową tkaniną. W pomieszczeniu panował półmrok, ale Sewell nie zwróciła na to najmniejszej uwagi. Po chwili skupiła wzrok na siedzącym niedaleko Zabinim. Uniosła brwi.
 — Czekam na wyjaśnienia.
Usłyszała ciche westchnienie i o mało się nie zaśmiała.  Wiedziała, że wyciągnięcie jakichkolwiek informacji będzie graniczyło z cudem. Jednak nadal była rozczarowana, że tamte słowa to tylko kłamstwo, pretekst, aby ją tu zwabić.
Pokręciła głową i spuściła wzrok. Po raz kolejny ktoś ją oszukał, a ona ponownie zaufała nieodpowiedniej osobie.
— Pytaj, o co chcesz — odezwał się nagle Christopher. — Nie ma sensu trzymać tego wszystkiego w tajemnicy, skoro i tak zostałaś wplątana w całą tę sprawę.
— Nie wciągnąłem jej! Doskonale wiesz, że od początku była związana z tą sprawą.
Rutherford nie odpowiedział, tylko rzucił mu lodowate spojrzenie.
Susan zamknęła oczy, ponieważ nie wiedziała, jakie pytanie powinna zadać. O Więź? Czy może o to, ponieważ uważają, że będzie im potrzebna? Jednak najbardziej była ciekawa, dlaczego oboje tak bardzo angażują się w tę sprawę.
— Skąd tyle o mnie wiecie? Do tej pory nikt się mną nie interesował, a ty — zwróciła się do Zabiniego — unikałeś mnie przez te wszystkie lata, ilekroć przyjeżdżałam do Green Hall.  
— Jeśli chodzi o drugą część twojego pytania, nie mam zamiaru tego komentować. A skąd tyle o tobie wiemy? Ktoś musiał być tym pasującym elementem układanki i okazało się, że jesteś nim ty. Sama wiesz, że oboje z Rutherfordem działamy z Dumbledore’em i Zakonem Feniksa…
— Czekaj, Zakon Feniksa?
Rutherford prychnął. Zabini go zignorował.
— Tajna organizacja, której członkowie walczą przeciwko Sama-Wiesz-Komu i śmierciożercom. A wracając do odpowiedzi na wcześniejsze pytanie, okazuje się, że potrzebujemy również twojej pomocy.
— Tylko wy?
— Nie rozgłaszamy tego, kim jesteś.  
Susan zmarkotniała. Chcieli, aby zaangażowała się, jednocześnie nie informując o tym nikogo innego. Jeśli coś by się stało, nikt nie powiązałby jej z całą sprawą. Aczkolwiek nie wiedziała nawet, co miałaby zrobić.
— Niemniej jednak, nadal musisz się nauczyć, jak zapanować nad swoim umysłem. Nie możemy pozwolić na to, aby ktoś był w stanie tobą manipulować — wtrącił Rutherford, widząc, że dotarła do niej powaga sytuacji.
Westchnęła. Miała ochotę wyjść, nie słuchać już, co powinna, a czego nie. Zamiast tego usiadła wygodniej na krześle i przeniosła wzrok na przeciwległą ścianę. Nie patrząc na nikogo, odezwała się:
— W swoim liście matka napisała, że mój brat również posiada tę umiejętność. A ty, Christopherze, powiedziałeś kiedyś, że już komuś pomogłeś. Musisz go znać.
Wniosek, który nasunął się na myśl, wystraszył ją. Jednak uczepiła się tej myśli, zaczęła sądzić, że miał on sens. 
— Masz rację.
Wytrzeszczyła oczy.
— Kto to? Tylko nie mów, że nie możesz mi powiedzieć!
Zabini zachichotał, więc rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
— Nie sądzisz, Sewell, że gdyby on chciał się z tobą zobaczyć, sam powiedział by ci prawdę? Jednak biorąc pod uwagę, że wasza dwójka razem to niebezpieczne połączenie, to rzeczą logiczną jest trzymać cię na dystans.
Poczuła się, jakby ktoś wylał na nią wiadro lodowatej wody. Otrząsnęła się szybko, ponieważ nie miała zamiaru odpuszczać.
— Więc…
— Daj spokój, Susan — rzucił luźno Zabini. — On nic ci nie powie.
Zerwała się na równe nogi i zaczęła chodzić po pomieszczeniu. Uderzyła udem o kant biurka, cicho jęknęła, starając się jednocześnie zignorować pulsujący ból.  Dopiero kiedy kopnęła leżącą na ziemi książkę, zdała sobie sprawę, że straciła kontrolę.
Rozejrzała się i zobaczyła, że mężczyźni patrzyli na nią z uwagą. W spojrzeniu Zabiniego widziała złość. Natomiast mina Rutherforda uświadomiła jej, że takim zachowaniem nic nie zdziała.
Wzięła się w garść i zaciskając dłonie w pięści, usiadła z powrotem na krześle.
— Po co jestem wam potrzebna?
Widząc, że Susan się uspokoiła, Christopher postanowił odpowiedzieć na to pytanie.
— Widzisz, na razie nie możemy stwierdzić, czy będziesz pomagała całemu przedsięwzięciu czynnie, czy biernie. Wszystko zależy od tego, jak nauczysz się kontrolować i blokować  umysł przed niespodziewaną manipulacją. Czekają cię ciężkie godziny w tym gabinecie, będę zmuszał cię do robienia rzeczy, o które byś się nie posądziła.
— W jaki sposób? Użyjesz zaklęcia czy eliksiru?
— Posłużę się najprostszą z możliwych dróg: zaklęciem Imperius.
Susan zesztywniała i poczuła, jak się w niej zagotowało.
— Użyjesz na mnie Zaklęcia Niewybaczalnego?! Jak chcesz to zrobić, skoro jest zakazane?
Blaise się zaśmiał. Usłyszała szelest, a chwili poczuła, jak położył dłoń na oparciu jej krzesła.
— Nie wszystkie różdżki są zarejestrowane w Urzędzie Niewłaściwego Użycia Czarów, Sewell.
— A ja wątpię, aby to wszystko się udało. Chyba przeceniacie swoje możliwości — warknęła. — Nie zgadzam się na to.
— Mnie też nie podoba się wizja zmuszania cię do czegokolwiek, ale nie znam innego sposobu. Już raz ten sposób zadziałał i nie mam wątpliwości, że teraz też nie będzie z tym problemu.
Susan zamyśliła się.
Zdawała sobie sprawę, że Christopher przecież nie zmusi jej do zrobienia czegoś złego, skoro sam nie stanął u boku Czarnego Pana. Z drugiej strony nie potrafiła mu zaufać. Będąc pod wpływem zaklęcia, byłaby świadoma tego, co robi, jednocześnie nie mogłaby temu zapobiec.
— Posłuchaj, wiem, że masz opory, ale może warto spróbować?
— Spróbować dać ci zapanować nad sobą? A czy kiedykolwiek zrobiłeś coś, co sprawiło, że mogłabym ci na to pozwolić?
Rutherford wstał.
— Posłuchaj mnie, chcę ci pomóc, a ty mi to uniemożliwiasz, chociaż doskonale wiesz, że mam rację. Nie chcę cię skrzywdzić, to ostatnia rzecz, o jakiej myślę.
— Czy pomogłoby, gdybym był przy tych spotkaniach? — odezwał się Zabini.
Blaise nawet nie musiał patrzeć w oczy Susan, ponieważ wyobraził sobie, co w nich zobaczy. Natomiast zauważył, jak prawie niewidocznie pokręcił głową. Nie spojrzała na niego.
— Powiedzcie mi jedno — wycedziła. — Po co tak naprawdę jestem wam potrzebna?
— Na pewno nie staniesz do walki, ponieważ nie masz szans przeciwko jakiemukolwiek śmierciożercy. Ponad to nie możemy dopuścić, abyś znalazła się blisko Czarnego Pana, inaczej on na pewno wykorzysta tę okazję, aby tobą manipulować. Zaklęcie, które rzuciła twoja matka, jest bardzo silne. A Sama-Wiesz-Kto z pewnością znajdzie sposób, jak to wykorzystać. Możesz jedynie działać umysłowo, znajdywać odpowiednie rozwiązanie, planować. Ewentualnie chronić innych.
— Pogubiłam się. Raz nazywacie Więź darem, kiedy indziej zaklęciem, a potem określacie mianem klątwy. Jak mam cokolwiek zrobić, nie wiedząc, kim tak naprawdę jestem? Nie znam swoich możliwości. Nie wiem, czego powinnam po sobie oczekiwać, tak samo jak z czym walczyć.
W spojrzeniu Christophera zauważyła jedynie zaskoczenie. On nie widział w tych określeniach niczego niezrozumiałego. Zaczął się zastanawiać, czy Susan nie jest zbyt niedojrzała na zaangażowanie się w całą sprawę. Potem zrozumiał, że popełnił błąd, w ogóle ją w to wciągając. Powinna zostać nieświadoma do samego końca, czyli do momentu, w którym Czarny Pan odniósłby klęskę. Z drugiej strony narażanie jej na niebezpieczeństwo, nie informując o nim wcześniej, było jeszcze większą głupotą. Teraz przynajmniej mogła się pilnować, mniej ufać ludziom, których do tej pory uważała za dobrych i uczciwych.
— Zaklęcie to jednocześnie dar i klątwa — wyjaśnił Rutherford, wyzbywając się wszelkiego poczucia winy. — Dokładnie nie wiem, jak to wszystko działa. Opieram się tylko i wyłącznie na obserwacjach i wiedzy książkowej.
— Powiedz jej o tym, czego już się dowiedzieliśmy — zasugerował Zabini. — Niestety, muszę was zostawić samych. Mam zadanie do wykonania.
Nauczyciel prawie niezauważalnie skinął głową. Susan drgnęła, kiedy zatrzasnęły się drzwi.
Od początku nie chciała zostać z Rutherfordem sam na sam. Doskonale pamiętała, co zrobił ostatnim razem.  Wiedziała już, że było to spowodowane zaklęciem, aczkolwiek nie ufała mu na tyle, aby przysiąść się bliżej. Zamiast tego wstała i zaczęła przemierzać pomieszczenie, dotykając po drodze mebli, książek, drobnych ozdób. Nic nie zapowiadało, że  Christopher miałby powtórzyć swój czyn.
— Mamy przewagę nad Sama-Wiesz-Kim, ponieważ on nie wie, że do odprawienia rytuału potrzeba dwóch osób.
— Rytuału?
— Trudno mi powiedzieć, o co w nim chodzi, nie znam się na takiego rodzaju magii. Zapewne ma to związek z jakimś poświęceniem. W końcu my, czarodzieje, mamy swoich przodków posługujących się bardziej zaawansowaną magią.
— Masz na myśli czarownice palone na stosie?
— Coś w tym stylu.
Prychnęła.
— To absurdalne. Przecież to było lata temu!
— Susan, zwróć uwagę, że od czasów prześladowań wszystko się zmieniło. Chociażby podział na czystą i brudną krew, czarodziei, mugoli. Tak jak zmieniły się czasy, tak i zmianie uległa magia, którą się posługujemy. Myślisz, że dlaczego używamy określenia starożytna, jeśli chodzi nam o coś, co jest praktycznie wymarłe i nieznane?
Każde zaklęcie ma swoją historię — zacytowała Susan.
— Właśnie.
Zamilkła, nie wiedząc, co mogłaby jeszcze dodać. Świadomość, że jest częścią czegoś dziwnego i niezrozumiałego, wcale nie napawała jej optymizmem. Właściwie, ta wiedza tylko pogorszyła jej samopoczucie, przez co poczuła się bardziej przytłoczona niż dotychczas.
Łzy zapiekły ją w oczach, więc pospiesznie przymknęła powieki, marząc, aby nie wydostały się na zewnątrz. Nie mogła pozwolić sobie na chwilę słabości. Nie teraz, kiedy znajdowała  się w tym pomieszczeniu.
— Nie wiesz, na czym polega cały rytuał i jaki jest jego cel, ale może powiesz mi, jak do niego nie dopuścić.
Prawie niezauważalnie się uśmiechnął.
— Są dwie drogi: pierwsza, jedno z ogniw musi umrzeć; druga, osoba pragnąca jego dokonania musiałaby zmienić swoje zamiary. Niestety, na to drugie chyba się nie zanosi, ponieważ Czarny Pan za wszelką cenę chce zdobyć władzę i sądzi, że ty mu w tym pomożesz. Pewnie dlatego chce cię przeciągnąć na swoją stronę.
Zacisnęła usta. Pamiętała chwilę, kiedy na corocznym przyjęciu w Green Hall Zabini powiedział jej na osobności, że miałaby dołączyć do armii Voldemorta. Nie chciała, aby tamte słowa były prawdą i w duchu, przez cały czas, zaprzeczała tej wiadomości.
— Będę musiała to zrobić?
Rutherford zmarszczył brwi, nie rozumiejąc pytania.
— Być taka jak wy? Jak Dianna?
— Nie. 
Znowu cisza. Tym razem była ona jeszcze bardziej niezręczna niż poprzednia. Jednak Rutherford nie spuszczał wzroku z dziewczyny, chociaż miał ochotę, aby opuściła gabinet. Ta rozmowa zaczynała schodzić na tematy, przypominające mu złe chwile. Dodatkowo uświadomił sobie, że powiedział jej już wszystko, co wiedział. Są rzeczy, których nie mogła poznać.  
— Dlaczego Sam-Wiesz-Kto chciał Diannę?
Spodziewał się, że padnie to pytanie. To naturalne, że zainteresowała się całą sprawą, kiedy pośrednio była w nią zamieszana i mogła liczyć na podobny los.
— Czarny Pan chciał mnie w ten sposób ukarać. Zrobiłem coś, co miał zrobić ktoś inny.
— Co takiego?
— Nie chcę o tym mówić, Sewell. To nie jest twoja sprawa.
Odmowa była w stylu Christophera. Susan zamrugała, kiedy zdała sobie sprawę, że on rzeczywiście mówił poważnie o tym, że nie jest dobrym człowiekiem.
Od razu zaczęła zastanawiać się, co takiego mógł zrobić, skoro tak twierdził, jednak nic nie przychodziło jej do głowy. Oczywiście mogła ponowić swoje pytanie, bardziej naciskać. Aczkolwiek spodziewała się, że szybciej wyprosi ją z gabinetu, niż opowie o tym.
— Sądzę, że powinnaś iść, już dawno jest cisza nocna.  
Żałowała, że w tym pomieszczeniu nie było nigdzie zegarka.
— Odprowadzę cię — dodał i pospiesznie wstał z krzesła.
— Dam sobie radę.
— Daj spokój, Sewell. Jeszcze tego by brakowało, abyś dostała szlaban za wałęsanie się nocą po szkolnych korytarzach. Poza tym, musisz mieć wolne wieczory na nasze spotkania.
— Codziennie?
Kłócenie się o to, czy sama wróci do dormitorium, czy w towarzystwie, nie miało najmniejszego sensu. Wcale nie musiała rozmawiać z Rutherfordem, a do pokoju wspólnego Slytherinu nie było daleko. Martwiła się jedynie, że spotka kogoś, kogo starała się unikać.
— Nie, oczywiście, że nie — odparł. — Też mam swoje życie.  
— No tak, słyszałam.
Otworzył przed nią drzwi i grzecznie przepuścił przed sobą. Następnie je zamknął. Skierowali się w stronę wyjścia z lochów, lecz po paru metrach korytarz nagle odbił w lewo. Susan jeszcze nigdy nie szła tą drogą, więc starała się zapamiętać każdy szczegół. Mogła w ten sposób szybciej pokonywać odległości i przy okazji zaoszczędzić trochę czasu. Potrząsnęła głową. Czasu miała przecież aż nadto.
Pokonanie tego krótkiego fragmentu drogi w całkowitym milczeniu wcale nie było takie proste, jak się obojgu na początku wydawało. Kiedy stanęli pod kamienną ścianą, Susan się przełamała.
— Co teraz zrobisz? — Widząc jego pytające spojrzenie, dodała: — Z Dafne. Zamierzasz zerwać zaręczyny?
— Nie wiem, Sewell. Nie myślałem o tym jeszcze. Ale tak należałoby zrobić.
— Zniszczysz tym Dafne.
— Nie sądzę, abym był dla niej odpowiednią partią. Dobranoc.
Odszedł, nie wyjaśniając już niczego. Susan z mętlikiem w głowie wypowiedziała hasło, marząc jednocześnie, żeby położyć się do łóżka i zapomnieć o wszystkim.

*

Następny dzień nie przyniósł ukojenia. Wręcz przeciwnie, po ciężkiej nocy Susan czuła się koszmarnie. Przy śniadaniu próbowała zjeść trochę owsianki, ale na razie tylko gmerała łyżką w papce, ignorując poranny gwar. Nie rozumiała, jak można być tak szczęśliwym i pełnym życia, jak te wszystkie roześmiane osoby. Czeka ich kolejny dzień zajęć, potem popołudniowej nauki. I tak przez te wszystkie lata, a potem przyjdzie czas na dorosłe, niezależne życie. O ile wszyscy dożyją tej chwili. Wspominając to, co wczoraj powiedział jej Rutherford, straciła nadzieję, że kiedykolwiek będzie mogła skończyć szkołę, założyć rodzinę, umrzeć ze starości.
Ona albo reszta.
Teraz wiedziała, jak musiał się czuć każdy Auror, który dokonał czegoś dobrego dla społeczeństwa. Zawsze z zazdrością czytała artykuły o ich wyczynach i marzyła, żeby znaleźć się w tej samej sytuacji. Kiedy okazało się, że jej matka była na tyle głupia, aby rzucić to zaklęcie, chciała cofnąć swoje wcześniejsze pragnienia. Czekanie na nieznane to beznadziejne uczucie, ponieważ wiedziała, że każdy dzień mógł być tym ostatnim. Nie chciała tego.
— Masz zamiar to zjeść?
Zamrugała i  spojrzała na siedzącą naprzeciwko Dafne. Zanim dotarło do niej znaczenie słów przyszywanej siostry, ta zdążyła machnąć ręką i wyszeptać: nieważne.
Oprzytomniała, kiedy zobaczyła worki pod oczami Greengrass. Potrzebowała kolejnej chwili, aby przypomnieć sobie, że również przyszłość jej siostry nie zapowiada się kolorowo. A biorąc pod uwagę, co powiedział jej wczoraj Christopher o swoich planach, nieszczęście było całkiem realne.
— Jak się czujesz? — zapytała, wkładając łyżkę w owsiankę. I tak nic by nie przełknęła. — Myślę, że wszystko się ułoży.
— Wiesz doskonale, że nie. Astoria zdradziła tajemnicę, nikt spoza arystokracji miał się nie dowiedzieć.
Susan westchnęła. Dafne miała rację. Arystokracja, mimo zawiści i zazdrości o majątek Greengrassów, do tej pory nic nie powiedziała. Okazało się, że to siostra przyszłej panny młodej nie potrafiła utrzymać języka za zębami.
— Porozmawiaj z nim na spokojnie.
— Ale ja nie chcę! Gdyby się dowiedział, że mi zależy… Trudno, rodzice znajdą mi kogoś innego. Może bogatszego, o wyższej pozycji.
Sewell mogła tylko kręcić głową.
Dafne już nic nie powiedziała i wróciła do patrzenia się w przestrzeń. Susan poszła za jej przykładem, opierając twarz na dłoniach.
Pragnęła z całego serca cofnąć czas i sprawić, że to się nigdy nie wydarzyło. Miała zostać we Francji, skończyć szkołę, a potem prawdopodobnie zamieszkać tam na stałe. Jednak Thomas z żoną postanowili inaczej, przez co znalazła się w Hogwarcie. Od tej pory zmieniło się wszystko.
— Dafne — cichy głos, pełen współczucia, dotarł do uszu Susan. Zaciekawiona podniosła głowę, aby zobaczyć kto się odezwał. Okazało się, że to jedna z siódmoklasistek, z którą od jakiegoś czasu starsza Greengrass spędzała czas.. — Bardzo mi przykro z powodu twojego taty.
Susan nie zrozumiała, o co chodzi, więc potrząsnęła głową. Uznała, że słowa Ślizgonki są nieco sztuczne, jakby wypowiadając je, zdradzała wielki sekret. Jednak po chwili do Sewell dotarło to, że dziewczyna wcale nie żartowała. Odruchowo przeniosła wzrok na Proroka Codziennego, którego ściskała dziewczyna.
— Co?
Reakcja Dafne była nieadekwatna. Wyrwana z zamyślenia Greengass nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w swoją koleżankę, nic nie rozumiejąc. Koleżanka Dafne pokręciła głową i powtórzyła:
— No, z powodu twojego ojca.
Susan przechyliła się przez stół i wyrwała nowoprzybyłej gazetę z rąk. Na pierwszej stronie nie znalazła żadnej wzmianki o Thomasie, więc zaczęła przerzucać kartki, aż dotarła do działu nekrologów.
Wciągnęła ze świstem powietrze, widząc na jednym nazwisko swojego przybranego ojca.
Dafne zobaczyła to wszystko do góry nogami. Zbladła, jednak na jej twarzy nie zobaczyła oznaki zdziwienia.  
— Chyba muszę ci coś powiedzieć, Susan — wyszeptała Dafne, ignorując dziewczynę stojącą obok. 


Obserwatorzy