Susan zamarła z ręką w
powietrzu. Obawiała się wejść do gabinetu Rutherforda, ponieważ nie wiedziała,
co ją tam czeka. Nareszcie mogłaby otrzymać konkretne wyjaśnienia, Dzięki czemu
nie kluczyłaby nieustannie po omacku. Z drugiej strony niektóre sprawy nigdy
nie powinny ujrzeć światła dziennego.
Nie wiedziała również, co ma
myśleć o prośbie Zabiniego. W czym miałaby pomóc? Jej zdolności magiczne
ograniczały się jedynie do najprostszych zaklęć, więc w tym zakresie nie mogła
się niczym wykazać. Próbowała sobie przypomnieć coś, co sprawiło że jest
przydatna, ale szybko doszła do wniosku, że niczego takiego nie posiadała
Odetchnęła głęboko i zapukała.
Odpowiedziała jej cisza, lecz
po chwili za drzwiami rozległo się szuranie krzesła, a następnie ciężkie kroki.
W międzyczasie próbowała ukryć zdenerwowanie i choć przywołała na twarzuśmiech,
jej ręce nadal się trzęsły. Wmawiała sobie, że dzieje się to z niepewności, nie
ze strachu przed tym, co czeka ją w środku.
Kiedy drzwi się otworzyły,
Susan zamknęła oczy. Poczuła lekkie szarpnięcie za łokieć, więc domyśliła się,
że to Christopher musiał wciągać ją do środka.
— Czy ktoś za tobą szedł?
— Nie zwróciłam uwagi.
Zaklął. Popchnął ją do środka,
nie przejmując się, że mógł zrobić to zbyt mocno. Wychylił się zza framugi
drzwi i pospiesznie rozejrzał, czy nikogo nie było na korytarzu.
— Jesteś za bardzo
przewrażliwiony, Rutherford — odezwał się z kąta Zabini. — Na pewno nikt jej
nie śledził.
Drzwi zamknęły się z cichym
kliknięciem.
— Mnie się wydaje, że jesteś
zbyt pewny siebie, Zabini. — Odwrócił się w stronę Susan. — Usiądź.
Sam zajął miejsce na wolnym
krześle stojącym pod przeciwległą ścianą. Splótł ramiona na piersi.
Susan, korzystając z okazji,
rozejrzała się po pomieszczeniu. Niewiele się tu zmieniło od jej ostatniej
wizyty. Zniknęły tylko fiolki z podejrzanie wyglądającymi substancjami, a
większość książek na regale została zasłonięta szmaragdową tkaniną. W
pomieszczeniu panował półmrok, ale Sewell nie zwróciła na to najmniejszej
uwagi. Po chwili skupiła wzrok na siedzącym niedaleko Zabinim. Uniosła brwi.
— Czekam na wyjaśnienia.
Usłyszała ciche westchnienie i
o mało się nie zaśmiała. Wiedziała, że
wyciągnięcie jakichkolwiek informacji będzie graniczyło z cudem. Jednak nadal była
rozczarowana, że tamte słowa to tylko kłamstwo, pretekst, aby ją tu zwabić.
Pokręciła głową i spuściła
wzrok. Po raz kolejny ktoś ją oszukał, a ona ponownie zaufała nieodpowiedniej
osobie.
— Pytaj, o co chcesz — odezwał
się nagle Christopher. — Nie ma sensu trzymać tego wszystkiego w tajemnicy, skoro
i tak zostałaś wplątana w całą tę sprawę.
— Nie wciągnąłem jej! Doskonale
wiesz, że od początku była związana z tą sprawą.
Rutherford nie odpowiedział,
tylko rzucił mu lodowate spojrzenie.
Susan zamknęła oczy, ponieważ
nie wiedziała, jakie pytanie powinna zadać. O Więź? Czy może o to, ponieważ
uważają, że będzie im potrzebna? Jednak najbardziej była ciekawa, dlaczego
oboje tak bardzo angażują się w tę sprawę.
— Skąd tyle o mnie wiecie? Do
tej pory nikt się mną nie interesował, a ty — zwróciła się do Zabiniego — unikałeś
mnie przez te wszystkie lata, ilekroć przyjeżdżałam do Green Hall.
— Jeśli chodzi o drugą część
twojego pytania, nie mam zamiaru tego komentować. A skąd tyle o tobie wiemy?
Ktoś musiał być tym pasującym elementem układanki i okazało się, że jesteś nim
ty. Sama wiesz, że oboje z Rutherfordem działamy z Dumbledore’em i Zakonem
Feniksa…
— Czekaj, Zakon Feniksa?
Rutherford prychnął. Zabini go
zignorował.
— Tajna organizacja, której członkowie
walczą przeciwko Sama-Wiesz-Komu i śmierciożercom. A wracając do odpowiedzi na
wcześniejsze pytanie, okazuje się, że potrzebujemy również twojej pomocy.
— Tylko wy?
— Nie rozgłaszamy tego, kim
jesteś.
Susan zmarkotniała. Chcieli,
aby zaangażowała się, jednocześnie nie informując o tym nikogo innego. Jeśli
coś by się stało, nikt nie powiązałby jej z całą sprawą. Aczkolwiek nie
wiedziała nawet, co miałaby zrobić.
— Niemniej jednak, nadal musisz
się nauczyć, jak zapanować nad swoim umysłem. Nie możemy pozwolić na to, aby
ktoś był w stanie tobą manipulować — wtrącił Rutherford, widząc, że dotarła do
niej powaga sytuacji.
Westchnęła. Miała ochotę wyjść,
nie słuchać już, co powinna, a czego nie. Zamiast tego usiadła wygodniej na
krześle i przeniosła wzrok na przeciwległą ścianę. Nie patrząc na nikogo, odezwała
się:
— W swoim liście matka
napisała, że mój brat również posiada tę umiejętność. A ty, Christopherze, powiedziałeś
kiedyś, że już komuś pomogłeś. Musisz go znać.
Wniosek, który nasunął się na
myśl, wystraszył ją. Jednak uczepiła się tej myśli, zaczęła sądzić, że miał on
sens.
— Masz rację.
Wytrzeszczyła oczy.
— Kto to? Tylko nie mów, że nie
możesz mi powiedzieć!
Zabini zachichotał, więc
rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
— Nie sądzisz, Sewell, że gdyby
on chciał się z tobą zobaczyć, sam powiedział by ci prawdę? Jednak biorąc pod
uwagę, że wasza dwójka razem to niebezpieczne połączenie, to rzeczą logiczną
jest trzymać cię na dystans.
Poczuła się, jakby ktoś wylał
na nią wiadro lodowatej wody. Otrząsnęła się szybko, ponieważ nie miała zamiaru
odpuszczać.
— Więc…
— Daj spokój, Susan — rzucił
luźno Zabini. — On nic ci nie powie.
Zerwała się na równe nogi i
zaczęła chodzić po pomieszczeniu. Uderzyła udem o kant biurka, cicho jęknęła,
starając się jednocześnie zignorować pulsujący ból. Dopiero kiedy kopnęła leżącą na ziemi książkę,
zdała sobie sprawę, że straciła kontrolę.
Rozejrzała się i zobaczyła, że
mężczyźni patrzyli na nią z uwagą. W spojrzeniu Zabiniego widziała złość.
Natomiast mina Rutherforda uświadomiła jej, że takim zachowaniem nic nie
zdziała.
Wzięła się w garść i zaciskając
dłonie w pięści, usiadła z powrotem na krześle.
— Po co jestem wam potrzebna?
Widząc, że Susan się uspokoiła,
Christopher postanowił odpowiedzieć na to pytanie.
— Widzisz, na razie nie możemy stwierdzić,
czy będziesz pomagała całemu przedsięwzięciu czynnie, czy biernie. Wszystko zależy
od tego, jak nauczysz się kontrolować i blokować umysł przed niespodziewaną manipulacją.
Czekają cię ciężkie godziny w tym gabinecie, będę zmuszał cię do robienia
rzeczy, o które byś się nie posądziła.
— W jaki sposób? Użyjesz
zaklęcia czy eliksiru?
— Posłużę się najprostszą z
możliwych dróg: zaklęciem Imperius.
Susan zesztywniała i poczuła, jak
się w niej zagotowało.
— Użyjesz na mnie Zaklęcia
Niewybaczalnego?! Jak chcesz to zrobić, skoro jest zakazane?
Blaise się zaśmiał. Usłyszała
szelest, a chwili poczuła, jak położył dłoń na oparciu jej krzesła.
— Nie wszystkie różdżki są
zarejestrowane w Urzędzie Niewłaściwego Użycia Czarów, Sewell.
— A ja wątpię, aby to wszystko
się udało. Chyba przeceniacie swoje możliwości — warknęła. — Nie zgadzam się na
to.
— Mnie też nie podoba się wizja
zmuszania cię do czegokolwiek, ale nie znam innego sposobu. Już raz ten sposób
zadziałał i nie mam wątpliwości, że teraz też nie będzie z tym problemu.
Susan zamyśliła się.
Zdawała sobie sprawę, że
Christopher przecież nie zmusi jej do zrobienia czegoś złego, skoro sam nie
stanął u boku Czarnego Pana. Z drugiej strony nie potrafiła mu zaufać. Będąc
pod wpływem zaklęcia, byłaby świadoma tego, co robi, jednocześnie nie mogłaby
temu zapobiec.
— Posłuchaj, wiem, że masz
opory, ale może warto spróbować?
— Spróbować dać ci zapanować
nad sobą? A czy kiedykolwiek zrobiłeś coś, co sprawiło, że mogłabym ci na to
pozwolić?
Rutherford wstał.
— Posłuchaj mnie, chcę ci
pomóc, a ty mi to uniemożliwiasz, chociaż doskonale wiesz, że mam rację. Nie
chcę cię skrzywdzić, to ostatnia rzecz, o jakiej myślę.
— Czy pomogłoby, gdybym był
przy tych spotkaniach? — odezwał się Zabini.
Blaise nawet nie musiał patrzeć
w oczy Susan, ponieważ wyobraził sobie, co w nich zobaczy. Natomiast zauważył,
jak prawie niewidocznie pokręcił głową. Nie spojrzała na niego.
— Powiedzcie mi jedno — wycedziła.
— Po co tak naprawdę jestem wam potrzebna?
— Na pewno nie staniesz do
walki, ponieważ nie masz szans przeciwko jakiemukolwiek śmierciożercy. Ponad to
nie możemy dopuścić, abyś znalazła się blisko Czarnego Pana, inaczej on na
pewno wykorzysta tę okazję, aby tobą manipulować. Zaklęcie, które rzuciła twoja
matka, jest bardzo silne. A Sama-Wiesz-Kto z pewnością znajdzie sposób, jak to
wykorzystać. Możesz jedynie działać umysłowo, znajdywać odpowiednie
rozwiązanie, planować. Ewentualnie chronić innych.
— Pogubiłam się. Raz nazywacie
Więź darem, kiedy indziej zaklęciem, a potem określacie mianem klątwy. Jak mam
cokolwiek zrobić, nie wiedząc, kim tak naprawdę jestem? Nie znam swoich możliwości.
Nie wiem, czego powinnam po sobie oczekiwać, tak samo jak z czym walczyć.
W spojrzeniu Christophera zauważyła
jedynie zaskoczenie. On nie widział w tych określeniach niczego
niezrozumiałego. Zaczął się zastanawiać, czy Susan nie jest zbyt niedojrzała na
zaangażowanie się w całą sprawę. Potem zrozumiał, że popełnił błąd, w ogóle ją
w to wciągając. Powinna zostać nieświadoma do samego końca, czyli do momentu, w
którym Czarny Pan odniósłby klęskę. Z drugiej strony narażanie jej na niebezpieczeństwo,
nie informując o nim wcześniej, było jeszcze większą głupotą. Teraz
przynajmniej mogła się pilnować, mniej ufać ludziom, których do tej pory
uważała za dobrych i uczciwych.
— Zaklęcie to jednocześnie dar
i klątwa — wyjaśnił Rutherford, wyzbywając się wszelkiego poczucia winy. — Dokładnie
nie wiem, jak to wszystko działa. Opieram się tylko i wyłącznie na obserwacjach
i wiedzy książkowej.
— Powiedz jej o tym, czego już
się dowiedzieliśmy — zasugerował Zabini. — Niestety, muszę was zostawić samych.
Mam zadanie do wykonania.
Nauczyciel prawie
niezauważalnie skinął głową. Susan drgnęła, kiedy zatrzasnęły się drzwi.
Od początku nie chciała zostać
z Rutherfordem sam na sam. Doskonale pamiętała, co zrobił ostatnim razem. Wiedziała już, że było to spowodowane
zaklęciem, aczkolwiek nie ufała mu na tyle, aby przysiąść się bliżej. Zamiast
tego wstała i zaczęła przemierzać pomieszczenie, dotykając po drodze mebli,
książek, drobnych ozdób. Nic nie zapowiadało, że Christopher miałby powtórzyć swój czyn.
— Mamy przewagę nad
Sama-Wiesz-Kim, ponieważ on nie wie, że do odprawienia rytuału potrzeba dwóch
osób.
— Rytuału?
— Trudno mi powiedzieć, o co w
nim chodzi, nie znam się na takiego rodzaju magii. Zapewne ma to związek z
jakimś poświęceniem. W końcu my, czarodzieje, mamy swoich przodków
posługujących się bardziej zaawansowaną magią.
— Masz na myśli czarownice
palone na stosie?
— Coś w tym stylu.
Prychnęła.
— To absurdalne. Przecież to
było lata temu!
— Susan, zwróć uwagę, że od
czasów prześladowań wszystko się zmieniło. Chociażby podział na czystą i brudną
krew, czarodziei, mugoli. Tak jak zmieniły się czasy, tak i zmianie uległa
magia, którą się posługujemy. Myślisz, że dlaczego używamy określenia starożytna, jeśli chodzi nam o coś, co
jest praktycznie wymarłe i nieznane?
— Każde zaklęcie ma swoją historię — zacytowała Susan.
— Właśnie.
Zamilkła, nie wiedząc, co
mogłaby jeszcze dodać. Świadomość, że jest częścią czegoś dziwnego i
niezrozumiałego, wcale nie napawała jej optymizmem. Właściwie, ta wiedza tylko
pogorszyła jej samopoczucie, przez co poczuła się bardziej przytłoczona niż
dotychczas.
Łzy zapiekły ją w oczach, więc
pospiesznie przymknęła powieki, marząc, aby nie wydostały się na zewnątrz. Nie mogła
pozwolić sobie na chwilę słabości. Nie teraz, kiedy znajdowała się w tym pomieszczeniu.
— Nie wiesz, na czym polega cały
rytuał i jaki jest jego cel, ale może powiesz mi, jak do niego nie dopuścić.
Prawie niezauważalnie się
uśmiechnął.
— Są dwie drogi: pierwsza,
jedno z ogniw musi umrzeć; druga, osoba pragnąca jego dokonania musiałaby
zmienić swoje zamiary. Niestety, na to drugie chyba się nie zanosi, ponieważ
Czarny Pan za wszelką cenę chce zdobyć władzę i sądzi, że ty mu w tym pomożesz.
Pewnie dlatego chce cię przeciągnąć na swoją stronę.
Zacisnęła usta. Pamiętała
chwilę, kiedy na corocznym przyjęciu w Green Hall Zabini powiedział jej na
osobności, że miałaby dołączyć do armii Voldemorta. Nie chciała, aby tamte słowa
były prawdą i w duchu, przez cały czas, zaprzeczała tej wiadomości.
— Będę musiała to zrobić?
Rutherford zmarszczył brwi, nie
rozumiejąc pytania.
— Być taka jak wy? Jak Dianna?
— Nie.
Znowu cisza. Tym razem była ona
jeszcze bardziej niezręczna niż poprzednia. Jednak Rutherford nie spuszczał
wzroku z dziewczyny, chociaż miał ochotę, aby opuściła gabinet. Ta rozmowa
zaczynała schodzić na tematy, przypominające mu złe chwile. Dodatkowo uświadomił
sobie, że powiedział jej już wszystko, co wiedział. Są rzeczy, których nie
mogła poznać.
— Dlaczego Sam-Wiesz-Kto chciał
Diannę?
Spodziewał się, że padnie to
pytanie. To naturalne, że zainteresowała się całą sprawą, kiedy pośrednio była
w nią zamieszana i mogła liczyć na podobny los.
— Czarny Pan chciał mnie w ten
sposób ukarać. Zrobiłem coś, co miał zrobić ktoś inny.
— Co takiego?
— Nie chcę o tym mówić, Sewell.
To nie jest twoja sprawa.
Odmowa była w stylu
Christophera. Susan zamrugała, kiedy zdała sobie sprawę, że on rzeczywiście
mówił poważnie o tym, że nie jest dobrym człowiekiem.
Od razu zaczęła zastanawiać
się, co takiego mógł zrobić, skoro tak twierdził, jednak nic nie przychodziło
jej do głowy. Oczywiście mogła ponowić swoje pytanie, bardziej naciskać.
Aczkolwiek spodziewała się, że szybciej wyprosi ją z gabinetu, niż opowie o
tym.
— Sądzę, że powinnaś iść, już
dawno jest cisza nocna.
Żałowała, że w tym
pomieszczeniu nie było nigdzie zegarka.
— Odprowadzę cię — dodał i
pospiesznie wstał z krzesła.
— Dam sobie radę.
— Daj spokój, Sewell. Jeszcze
tego by brakowało, abyś dostała szlaban za wałęsanie się nocą po szkolnych
korytarzach. Poza tym, musisz mieć wolne wieczory na nasze spotkania.
— Codziennie?
Kłócenie się o to, czy sama
wróci do dormitorium, czy w towarzystwie, nie miało najmniejszego sensu. Wcale
nie musiała rozmawiać z Rutherfordem, a do pokoju wspólnego Slytherinu nie było
daleko. Martwiła się jedynie, że spotka kogoś, kogo starała się unikać.
— Nie, oczywiście, że nie —
odparł. — Też mam swoje życie.
— No tak, słyszałam.
Otworzył przed nią drzwi i
grzecznie przepuścił przed sobą. Następnie je zamknął. Skierowali się w stronę
wyjścia z lochów, lecz po paru metrach korytarz nagle odbił w lewo. Susan
jeszcze nigdy nie szła tą drogą, więc starała się zapamiętać każdy szczegół.
Mogła w ten sposób szybciej pokonywać odległości i przy okazji zaoszczędzić
trochę czasu. Potrząsnęła głową. Czasu miała przecież aż nadto.
Pokonanie tego krótkiego
fragmentu drogi w całkowitym milczeniu wcale nie było takie proste, jak się
obojgu na początku wydawało. Kiedy stanęli pod kamienną ścianą, Susan się
przełamała.
— Co teraz zrobisz? — Widząc jego
pytające spojrzenie, dodała: — Z Dafne. Zamierzasz zerwać zaręczyny?
— Nie wiem, Sewell. Nie
myślałem o tym jeszcze. Ale tak należałoby zrobić.
— Zniszczysz tym Dafne.
— Nie sądzę, abym był dla niej
odpowiednią partią. Dobranoc.
Odszedł, nie wyjaśniając już
niczego. Susan z mętlikiem w głowie wypowiedziała hasło, marząc jednocześnie, żeby
położyć się do łóżka i zapomnieć o wszystkim.
*
Następny dzień nie przyniósł
ukojenia. Wręcz przeciwnie, po ciężkiej nocy Susan czuła się koszmarnie. Przy
śniadaniu próbowała zjeść trochę owsianki, ale na razie tylko gmerała łyżką w
papce, ignorując poranny gwar. Nie rozumiała, jak można być tak szczęśliwym i
pełnym życia, jak te wszystkie roześmiane osoby. Czeka ich kolejny dzień zajęć,
potem popołudniowej nauki. I tak przez te wszystkie lata, a potem przyjdzie
czas na dorosłe, niezależne życie. O ile wszyscy dożyją tej chwili. Wspominając
to, co wczoraj powiedział jej Rutherford, straciła nadzieję, że kiedykolwiek
będzie mogła skończyć szkołę, założyć rodzinę, umrzeć ze starości.
Ona albo reszta.
Teraz wiedziała, jak musiał się
czuć każdy Auror, który dokonał czegoś dobrego dla społeczeństwa. Zawsze z
zazdrością czytała artykuły o ich wyczynach i marzyła, żeby znaleźć się w tej
samej sytuacji. Kiedy okazało się, że jej matka była na tyle głupia, aby rzucić
to zaklęcie, chciała cofnąć swoje wcześniejsze pragnienia. Czekanie na nieznane
to beznadziejne uczucie, ponieważ wiedziała, że każdy dzień mógł być tym
ostatnim. Nie chciała tego.
— Masz zamiar to zjeść?
Zamrugała i spojrzała na siedzącą naprzeciwko Dafne.
Zanim dotarło do niej znaczenie słów przyszywanej siostry, ta zdążyła machnąć
ręką i wyszeptać: nieważne.
Oprzytomniała, kiedy zobaczyła
worki pod oczami Greengrass. Potrzebowała kolejnej chwili, aby przypomnieć
sobie, że również przyszłość jej siostry nie zapowiada się kolorowo. A biorąc
pod uwagę, co powiedział jej wczoraj Christopher o swoich planach, nieszczęście
było całkiem realne.
— Jak się czujesz? — zapytała,
wkładając łyżkę w owsiankę. I tak nic by nie przełknęła. — Myślę, że wszystko
się ułoży.
— Wiesz doskonale, że nie.
Astoria zdradziła tajemnicę, nikt spoza arystokracji miał się nie dowiedzieć.
Susan westchnęła. Dafne miała
rację. Arystokracja, mimo zawiści i zazdrości o majątek Greengrassów, do tej
pory nic nie powiedziała. Okazało się, że to siostra przyszłej panny młodej nie
potrafiła utrzymać języka za zębami.
— Porozmawiaj z nim na
spokojnie.
— Ale ja nie chcę! Gdyby się
dowiedział, że mi zależy… Trudno, rodzice znajdą mi kogoś innego. Może
bogatszego, o wyższej pozycji.
Sewell mogła tylko kręcić
głową.
Dafne już nic nie powiedziała i
wróciła do patrzenia się w przestrzeń. Susan poszła za jej przykładem,
opierając twarz na dłoniach.
Pragnęła z całego serca cofnąć
czas i sprawić, że to się nigdy nie wydarzyło. Miała zostać we Francji,
skończyć szkołę, a potem prawdopodobnie zamieszkać tam na stałe. Jednak Thomas
z żoną postanowili inaczej, przez co znalazła się w Hogwarcie. Od tej pory
zmieniło się wszystko.
— Dafne — cichy głos, pełen
współczucia, dotarł do uszu Susan. Zaciekawiona podniosła głowę, aby zobaczyć
kto się odezwał. Okazało się, że to jedna z siódmoklasistek, z którą od
jakiegoś czasu starsza Greengrass spędzała czas.. — Bardzo mi przykro z powodu
twojego taty.
Susan nie zrozumiała, o co
chodzi, więc potrząsnęła głową. Uznała, że słowa Ślizgonki są nieco sztuczne,
jakby wypowiadając je, zdradzała wielki sekret. Jednak po chwili do Sewell
dotarło to, że dziewczyna wcale nie żartowała. Odruchowo przeniosła wzrok na Proroka Codziennego, którego ściskała
dziewczyna.
Reakcja Dafne była
nieadekwatna. Wyrwana z zamyślenia Greengass nieobecnym wzrokiem wpatrywała się
w swoją koleżankę, nic nie rozumiejąc. Koleżanka Dafne pokręciła głową i
powtórzyła:
— No, z powodu twojego ojca.
Susan przechyliła się przez
stół i wyrwała nowoprzybyłej gazetę z rąk. Na pierwszej stronie nie znalazła
żadnej wzmianki o Thomasie, więc zaczęła przerzucać kartki, aż dotarła do
działu nekrologów.
Wciągnęła ze świstem powietrze,
widząc na jednym nazwisko swojego przybranego ojca.
Dafne zobaczyła to wszystko do
góry nogami. Zbladła, jednak na jej twarzy nie zobaczyła oznaki zdziwienia.
— Chyba muszę ci coś
powiedzieć, Susan — wyszeptała Dafne, ignorując dziewczynę stojącą obok.